Leopold Zgoda Leopold Zgoda
470
BLOG

Samorządność dla solidarności

Leopold Zgoda Leopold Zgoda Rozmaitości Obserwuj notkę 15

Samorządność dla solidarności      

W czwartek 17 maja br., uczestniczyłem w konferencji programowej "Samorządność dla solidarności", zorganizowanej w Poznaniu w ramach projektu "Wielkopolskie Centrum Ekonomii Solidarności”. Wykład wprowadzający "Powiat - polis - przestrzeń obywatelska” wygłosił Jerzy Stępień, były prezes Trybunału Konstytucyjnego. Tekst mego wystąpienia, które otwierało pierwszą sesję, postanowiłem dzisiaj opublikować. Dodam jeszcze, że konferencja podporządkowana była potrzebie kształcenia animatorów przedsiębiorczości społecznej.

Nawiązując do tematu całej konferencji "Samorządność dla solidarności" zauważyłem, że już w samej nazwie Fundacji Pomocy Wzajemnej "Barka", założonej przez Barbarę i Tomasza Sadowskich, zawiera się najgłębszy sens słów "samorządność" i "solidarność".

Powołanie Fundacji, która spełnia posługę obywatelską w duchu ewangelicznej miłości bliźniego od przeszło dwudziestu lat, jest dowodem na to, jak można zagospodarować własną wolność działania. Zwrot "pomoc wzajemna" wydobywa na światło dzienne ową prawdę, że najbardziej spełniamy się we współdziałaniu. Wykluczonym społecznie, niezależnie od tego, po czyjej stronie jest wina, należy przywracać zdolność do pracy i odpowiedzialności za własny i cudzy los. Metaforyczne słowo "barka" kieruje naszą uwagę na miejsce schronienia i współpracy, aby nie zatonąć w morzu obojętności i bezmyślności, i aby innych wspierać w powinności życiowej.

Dla mnie takim miejscem wzmocnienia jest spotkanie. Stąd temat dzisiejszej publikacji mego wystąpienia sprzed tygodnia. 

Spotkanie

W ubiegłą sobotę, podczas ogólnopolskiego spotkania internautów w Krakowie, mówiłem między innymi o znaczeniu słowa "spotkanie". Po powrocie do domu, myśląc o dzisiejszej konferencji, uświadomiłem sobie ów fakt, iż podczas faktycznego spotkania samorządność i solidarność są współobecne. Tej współobecności chciałbym na wstępie poświęcić nieco uwagi.

Grzegorz Jasiński, RMF FM, informuje w Internecie o nasilającym się zwyczaju w Stanach Zjednoczonych zajmowania miejsca w kawiarni w taki sposób, aby, korzystając z laptopa, mieć stolik na długie godziny i tylko dla siebie. Po co? Aby być poza domem i miejscem pracy, porozumiewać się, lecz nie z tymi, którzy w kawiarni są, lecz z tymi, których tam nie ma. Właściciele, tracąc dawnych klientów, nie są ucieszeni. Od strony poznawczej ma zająć się tym zaskakującym zwyczajem Uniwersytet Kalifornijski. Jasiński zauważa, że obecność innych, wprawdzie w szczątkowej formie, lecz jest jakoś potrzebna. Stąd moje pytanie, czy w takiej sytuacji dochodzi jeszcze do jakiegokolwiek spotkania? I czy nie jest tak, że świat wirtualny pochłonie bez reszty także i te szczątkowe formy relacji międzyludzkich świata realnego?

Bo co to znaczy, że spotkaliśmy się dzisiaj i tutaj? To jeszcze nie znaczy, że jesteśmy jeden obok drugiego. Tak "spotykają się" klienci w supermarkecie i pasażerowie w zatłoczonym tramwaju. Czy to są spotkania?

Są między nami trudne do uchwycenia więzi wzajemne powstałe zanim doszło do dzisiejszego spotkania. Są prace, zobowiązania, których się podejmujemy. Ale jest jeszcze jakaś potrzeba, nadzieja, bardziej lub mniej uświadomione oczekiwanie, że spotkanie face to face nas wzmocni. Czym wzmocni?

Powiem najkrócej jak potrafię: Spotkanie, które niewątpliwie jest jakimś procesem, potwierdza i utwierdza nawzajem nasze człowieczeństwo. Spotykamy się, aby osobowo się nie zagubić, aby przyjrzeć się sobie i poprzez to, co zmysłowo jest dane, uchwycić świat naszych przeżyć wewnętrznych, uczuć świadomych i aktów woli. Spotykamy się, aby - jak to mówimy - bliżej się poznać, zrozumieć i porozumieć, co do pewnych spraw. Poznać drugiego, ale i siebie lepiej poznać. Cielesno-duchowa obecność ma tutaj swoje nieredukowalne do kontaktów pośrednich znaczenie. Tam, gdzie kontakty są tylko pośrednie wystarczy laptop. Lecz kontakty pośrednie, aby były owocne, same sobie nie wystarczą. Bez doświadczenia spotkania, poddane erozji, marnieją.

U podstaw spotkania, jeśli faktycznie do niego dochodzi, jest swoboda wewnętrzna, która na tym polega, że przestajemy udawać, zrzucamy maski z twarzy, rezygnujemy z zasłon, aby wyrazić i powiedzieć to, co czujemy i myślimy, i o tym, na czym faktycznie nam zależy. Czujemy się od wewnątrz zobowiązani do uczciwości i staramy się, aby w sposób nieuprzedzony innych wysłuchać. Wysłuchać, aby zrozumieć. Zrozumieć, aby współdziałać.

Jest taka potrzeba współobecności, jeśli nawet nie potrafimy jej sprostać. Jeśli do niej dochodzi, pozostaje w nas i wokół nas trwały ślad. Warto jeszcze dodać, ze czujna postawa krytyczna jest tutaj jak najbardziej na miejscu, jako że każdy z nas jest omylny. Tak buduje się autentyczną wspólnotę ludzką, która trwać może poprzez pokolenia. Akademia Platońska trwała ponad 900 lat.

Rezultatem spotkania, które ma swoją logikę, dynamikę, ma swój czas, a które już samo w sobie jest cenne, może być porozumienie i owocna współpraca. Jeśli owej wolności wewnętrznej po którejś ze stron biorących udział w spotkaniu jest brak, spotkanie jest zakłócone i może nie spełnić swych zadań. Porozumienie pozorne, a jakże często z takim mamy do czynienia, jest matką zatrutych owoców i poronionych spraw. To tyle tytułem wstępu. Lepiej jest wiedzieć, że do porozumienia nie doszło, aniżeli przystać na porozumienie pozorne.

"Pedagogika kultury solidarności, a rozwój wspólnot lokalnych", tak brzmi temat naszego panelu. Słowa klucze: "pedagogika", "kultura", "rozwój", "wspólnoty lokalne", podobnie jak inne słowa języka potocznego, mienią się wielością znaczeń. Samo słowo "znaczenie" także jest niejednoznaczne. Ale słowa te są współobecne w ramach tematu. Zatem ich sens, poprzez relacje wzajemne, jest już w jakimś stopniu dookreślony. Podobnie jest z samym słowem "znaczenie".

Przyjmijmy, że mówiąc o znaczeniu pedagogiki w kulturze solidarności, myślimy o miejscu pedagogiki w systemie życia społecznego. Podobnie, jeśli mówimy o wspólnotach lokalnych, myślimy o ich miejscu w systemie życia społecznego. Miejsce wskazuje i zobowiązuje. Jeśli jesteśmy światkami wypadku, to niezależnie od tego jak się zachowamy, czujemy się zobowiązani do pewnych zachowań. Odzywa się sumienie, jeśli jest. Ni mniej ni więcej, doświadczamy poczucia solidarności.

Zauważmy przy tej okazji, że zaniechanie działania jest także jakąś formą aktywności, za którą nie tylko moralnie, ale także prawnie możemy odpowiadać. Możemy, nie musimy, jesteśmy świadomi, wolni, co za tym idzie, odpowiedzialni. Zauważmy jeszcze, że pierwsza zasada etyki lekarskiej Hipokratesa: Primum non nocere (Po pierwsze nie szkodzić), która daleko wybiega poza ochronę zdrowia, nie skłania do bierności. Trzeba mądrości, aby wiedzieć, co zrobić i jak się zachować, aby nie zaszkodzić. Mądrość to jeszcze nie uczoność, można być uczonym głupcem i mądrym "prostym człowiekiem".

Przejdźmy do próby odpowiedzi na pytanie o miejsce pedagogiki w systemie życia społecznego. Jeśli system, to elementy i więzi, które sprawiają, że jest system. Przyjmijmy, a nie jest to decyzja arbitralna, że ekonomia, polityka i kultura są podstawowymi elementami (podsystemami, dziedzinami) systemu społecznego. Ekonomia integruje wokół realizacji finansowo wymiernych interesów, polityka stwarza ramy prawne, aby realizacja interesów, które dzielą, nie zagroziła spójności systemu społecznego, lecz dopiero więzi kulturowe integrują najbardziej. W kulturze decydują się sprawy wartości, systemu wartości i sensu życia.

Słowo "edukacja" (łac. educatio, "wychowanie") najczęściej odnosimy do szkolnej edukacji formalnej. Tymczasem prawdą jest, że dzisiejszy system szkolny najbardziej zaniedbuje wychowywanie. Zwraca się uwagę na wykształcenie, mając na myśli nabywanie wiadomości i umiejętności, lecz z największą stratą dla samego kształcenia zaniedbuje się wychowanie. Stąd owa myśl, że edukacja nieformalna i nieoficjalna może być bardziej skłonna docenić proces kształtowania prawych charakterów i prospołecznych postaw.

Kultura, która nade wszystko jest określonym sposobem porozumiewania się, jest faktyczną niszą ekologiczną człowieka. Zauważmy, że naturę (przyrodę) także mamy daną poprzez kulturę, tyle tylko, że to, co naturalne i przyrodnicze jest dziedziczone biologiczne, kulturę natomiast dziedziczymy społecznie, poprzez tradycję, edukację i świadomy wysiłek własny. Ów przekaz i jego twórczy rozwój zapewnia pedagogika. Dlaczego, mówiąc o przekazie, nie pozostaję przy słowie "edukacja"? Bo ta ostatnia nadmiernie kojarzy się dzisiaj ze szkołą, poza którą próbujemy wyjść, aby do niej, już odmienionej, powrócić.

Jest takie piękne greckie słowo kairos, które znaczy tyle, co "początek", "brama". Edukacja dobrze pojęta jest takim początkiem i bramą do życia osobowego, które, wychodząc na zewnątrz ku wspólnocie, już samo siebie buduje od wewnątrz, starając się sprostać nakazowi sumienia. Wydaje się, że dla tak szeroko pojętej edukacji, bardziej trafne jest słowo "pedagogika". Istota sprawy jest jednak w tym, aby wiedzieć, w jakim znaczeniu używamy takiego czy innego słowa.

Etymologiczny sens słowa "pedagogika" (gr. paidagogos, "prowadzący dziecko", od pais, dop. paidos, "dziecko", ago, "prowadzę"), kieruje naszą uwagę na zabiegi opiekuńcze, nauczanie i wychowywanie dzieci. Chodziło o zabiegi adaptacyjne, które doprowadzą dziecko do stanu dojrzałości. Czym mierzyć ową dojrzałość? Okazuje się, że kryterium wieku tu nie wystarczy. Dowód osobisty i świadectwo dojrzałości, a nawet ukończenie studiów wyższych, nie czynią jeszcze dojrzałym. Jakże wiele jest wokół nas osobników, którzy mają już wprawdzie wiele lat życia za sobą, ale zachowują się skrajnie nieodpowiedzialnie i tylko swawolą. Problem odpowiedzialności za siebie i za innych, a właściwie jej braku, jest tutaj problemem podstawowym. Okazuje się, że opieki, nauczania i wychowania potrzebują także dorośli. Co więcej, wychowawcami rodziców w niemałym stopniu mogą być także dzieci. Stąd nasz postulat wychowania w rodzinie i przez całe życie.

Świadomość uprawnień i obowiązków, ale także zdolności, które pozwalają im sprostać, stanowi merytoryczne i moralne kryterium dojrzałości. Dawniej wystarczyła umiejętność poszanowania obowiązujących zwyczajów. Dzisiaj, kiedy jesteśmy świadkami i uczestnikami gwałtownych przemian społecznych i obyczajowych, powielanie tylko tego, co było już nie wystarczy. Ale zapominanie o tym, co było tym bardziej nie wystarczy. Niezbędny jest wieloraki wysiłek wychowawczy, aby umieć nawiązać twórczy dialog z przeszłością. W tym wysiłku osobowym, obywatelskim i narodowym nikt nas nie zastąpi. Może natomiast pomóc lub zaszkodzić.

            Sięganie myślą i czynem w przeszłość, aby przyszłość przytomnie budować, jest zadaniem wyjątkowo doniosłym. Dziedziczymy po naszych przodkach. Dziedzic nie zachowuje się jak najeźdźca, zaborca, okupant, który łupi i biegnie dalej. Nie ucieka przed trudnościami, wszystko jedno gdzie, byle tylko było wygodniej i przyjemniej. Ziemia rodzinna, wspólnota lokalna, regionalna i narodowa, to jego dom. Jest głęboki sens aktualny w etymologicznym znaczeniu słowa „ekonomia” (gr. oikos, „dom”, nomos, „miara”). Zauważmy tutaj, że podobne znaczenie ma, jakże ważne dla naszych starań, słowo „ekologia” (gr. oikos, logos, „rozum”).

Dom w naszej tradycji europejskiej, kulturowej, lokalnej i narodowej jest domem gościnnym. Trzeba umieć się krzątać, pracować, zarządzać, aby dom mógł być zasobny i gościnny zarazem. Gość nie jest tutaj intruzem, chociaż może być bliźnim w potrzebie. Gospodarności, gościnności i relacji, której na imię zaufanie, tak bardzo dzisiaj nam brak. Wiedzą już o tym ekonomiści mówiąc o kapitale społecznym. Ale mówić, planować, formalizować i zaklinać nie wystarczy, trzeba przytomnie i bardzo serdecznie wychowywać.

Ekonomiści dalej jednak skłonni są myśleć, że dążenie do maksymalizacji zysku, któremu chcą podporządkować wychowanie i zaufania, jest wszystkim, o co warto zabiegać. Zamiera poczucie słusznej miary i całościowego oglądu spraw ludzkich i światowych. Jakże daleko jesteśmy tym samym od wypracowanego u zarania kultury europejskiej modelu wychowania, zawartego w greckiej paidei.

Grecy doskonale wiedzieli, że wychowuje nie tylko dom czy szkoła. Wychowują, albo demoralizują, także osoby i instytucje publiczne. Poszukując tego, co istotne i trwałe w zmiennym świecie, poszukiwali wartości i norm, których realizacja decyduje o spójności społecznej i dojrzałości osobowej człowieka. 

Co się stanie, jeśli kulturę, która jest nade wszystko sposobem porozumiewania się, sprowadzimy do polityki kulturalnej, zaś politykę do biznesu? Popełnimy błąd ekonomizmu w myśleniu i działaniu. Co się stanie, jeśli uwierzymy, że jedynie ważna jest władza państwowa? Będziemy sprzyjać woluntaryzmowi politycznemu, także ze szkodą dla całego systemu. Możemy błądzić także i wtedy, kiedy apelując do sumień nie weźmiemy pod uwagę realiów życia codziennego. Będzie to "tani moralizm", który w wychowaniu przynosi więcej strat, aniżeli pożytku. Popełnimy błąd moralizmu.

Te jednostronności w myśleniu i działaniu, efekt zaniedbań w dziedzinie edukacji, niszczą sieci powiązań wzajemnych, które teoretycy życia gospodarczego i socjologowie nazywają kapitałem społecznym. Ekonomizm, który sukcesy mierzy wyłącznie dobrami materialnymi i ilością posiadanych pieniędzy, niszczy zaufanie społeczne.

Efektywność (skuteczność) i ekonomiczność (wydajność) są w działaniu niezbędne. Ale jest jeszcze przynajmniej jeden walor, który decyduje o wartości tych pierwszych i całej gospodarki, o którym mówi etyka, jakim jest godność (łać. dignitas) życia osobowego. My - w nawiązaniu do lokalnego dziedzictwa i historycznego przekazu - mówimy o kulturze solidarności i gospodarce społecznej. Istotnym ich składnikiem jest zaufanie społeczne.

Kenneth Boulding, ekonomista amerykański światowego formatu, tak pisze: "Problemem społeczeństwa jest znalezienie właściwych proporcji. Nadmierna dominacja systemu przymusu [polityki], systemu rynkowego [gospodarki wolnorynkowej] czy systemu integracji [kultury] powoduje zazwyczaj rozkład życia moralnego, a nawet dezintegrację społeczeństwa". Czy nie jest to myśl, której doszukać się już można w filozofii Arystotelesa?

Poszukiwaniu i promowaniu właściwych proporcji, we współpracy z ludźmi codziennej praktyki, służyć ma Akademia Solidarności. Czy trzeba wyjątkowej bystrości, aby zauważyć postępującą dezintegrację życia społecznego? A zaczyna się, jak zwykle, od nadużywania słów i braku poszanowania godności, która jest w każdym z nas.

Wiemy, że słowo "polityka" pochodzi od greckiego słowa polis, "państwo", "miasto". Tymczasem ci, którzy mają integrować, dezintegrują i to na oczach świata. I usiłują przekonać, że służą dobru wspólnemu. Czy zatem nie jest tak, że nadzieja w terenie, w owych, jakże wyśmiewanych wspólnotach lokalnych, osiedlowych, prowincjonalnych, gminnych i powiatowych? Nade wszystko zaś w dobrze pojętej edukacji?

Nam zależy na powiązaniu edukacji z dziedziną wartości i norm. Zależy nam na kształtowaniu charakterów i postaw. Czyniąc tak promujemy osobę, nie zaś jedynie jednostkę, którą można wymienić na każdą inną jednostkę w ramach pozornego kolektywu samotnych, bezradnych i zagubionych serc. Chcemy, aby wychowanek miał świadomość własnego zakorzenienia i to niezależnie od tego, gdzie w przyszłości przyjdzie mu żyć.     

Jesteśmy dziedzicami własnej historii. Warto dołożyć starań, aby jej sprostać. Do Europy i świata nie przychodzi się z nikąd. Europa i świat potrzebują ludzi świadomych własnej wartości i dobrze zakorzenionych. Takich ludzi poszukujemy, aby ich chronić, wspierać, promować Chcemy od nich się uczyć i dla nich pracować, aby mogli bardziej skutecznie swoją własną ofiarną posługą obywatelską promować człowieczeństwo, które jest w każdym z nas. Administracja państwowa i samorządowa, świadoma swych zadań, może znakomicie w tym pomóc.

Mówię i piszę o tych sprawach od dawna i przy wielu okazjach. Także w Poznaniu już o nich mówiłem. Stąd powtórzenia, czynione świadomie, bo sprawy są ważne.

Dziękuję za uwagę, i to bardzo.

           

Moim wiernym Czytelnikom, za cierpliwość i wyrozumiałość, bo tekst jest wyjątkowo długi, także serdecznie dziękuję.

 

Kraków, dnia 25 maja 2012 r. 

Absolwent i doktor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Emerytowany nauczyciel akademicki dzisiejszego Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie oraz wykładowca w Wyższej Szkole Zarządzania i Bankowości w Krakowie. Filozof, etyk. Delegat Małopolski na I Krajowy Zjazd NSZZ "Solidarność" w Gdańsku w 1981 r., radny Rady Miasta Krakowa drugiej i trzeciej kadencji, członek władz Sejmiku Samorządowego Województwa Krakowskiego drugiej kadencji, członek i były przewodniczący Komitetu Obywatelskiego Miasta Krakowa, członek Kolegium Wigierskiego i innych stowarzyszeń, ale także wiceprzewodniczący Rady Fundacji Wspólnota Nadziei.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości