Leopold Zgoda Leopold Zgoda
547
BLOG

Społeczeństwo obywateli

Leopold Zgoda Leopold Zgoda Rozmaitości Obserwuj notkę 12

Po publikacji tekstu Społeczeństwo pół-obywateli spotkałem się z zarzutem, że nadmiernie uogólniam, nie widzę dobrych stron naszego życia, wszystkich obywateli nazywam pół-obywatelami. Tymczasem prawdą jest tylko to, że wprawdzie wspomniałem o współ-obywatelach, to przecież zająłem się pół-obywatelami, to znaczy tymi, którzy mają świadomość uprawnień, które słusznie mogą im przysługiwać, lecz nie mają świadomości własnych zobowiązań. Wydaje im się, że wolności, które już mają czy których się domagają, mają chronić inni. Ta świadomość, iż "nam się tylko należy" jest wielkim złudzeniem naszych dni, które niszczy misterną sieć powiązań wzajemnych i umiejętność owocnej współpracy. Nie pozwala też na nawiązanie twórczych relacji z przeszłością. Społeczeństwo, które bez oporu poddaje się temu złudzeniu jest już społeczeństwem w stanie rozkładu.

Które zatem z powiązań decydują o trwałości systemu społecznego i które z nich mają prorozwojowy charakter? Powszechnie sądzi się, że więzi natury gospodarczej są zawsze najważniejsze, czy słusznie? Czy sama zasobność materialna sprawia, że bliżej nam nawzajem do siebie? Fakty przeczą takiemu mniemaniu. "Mieć" to jeszcze nie znaczy "być". Chodzi o posiadanie, które nie czyni niewolnikiem, lecz pozwala "bardziej być". Wszystko, co ważne dzieje się w drodze. Droga (sposób) przesądza o wartości celu. Powiedzenie, iż "cel uświęca środki" jest do przyjęcia pod warunkiem, że cel jest godziwy i środki temu nie przeczą. Machiavelli pisząc Księcia dobrze o tym wiedział.

Mówiąc o gospodarce wolnorynkowej jakże często zapominamy, że wolny rynek, aby był wolny, nie mafijny, musi mieć gwarancje prawne, te zaś, aby były stanowione w imię dobra wspólnego, muszą mieć wsparcie w kulturze. Co się dzieje, jeśli któryś z tych trzech elementów systemu społecznego będziemy absolutyzować? Poddamy się niszczącym system społeczny uproszczeniom w myśleniu i działaniu, które mogą przybrać kształt ekonomizmu, woluntaryzmu politycznego czy moralizmu.  Brak zrozumienia, że każdy z podstawowych elementów systemu społecznego ma specyficzną rolę do spełnienia, uniemożliwia porozumienie, co do pewnych podstawowych, aby nie powiedzieć: konstytucyjnych spraw, godząc tym samym w konieczną dla systemu społecznego współpracę i pogłębiając siły destrukcji. Jak zatem odnosić się do siebie, do innych i do świata, aby nie popadać w którąś ze zniewalających skrajności?

Kenneth Boulding, jeden z uznanych w świecie ekonomistów amerykańskich, w rozprawie Etyka i biznes jakże trafnie zauważył: "Społeczeństwo, które poświęca nieproporcjonalnie dużą część swego życia i energii systemowi wymiany [ekonomii wolnorynkowej], może doprowadzić do podważenia tego systemu". Czy nie jest to przestroga także i pod naszym adresem? Jeśli prawdą jest, że nawet hospicja mają być dochodowymi przedsiębiorstwami i darowizny na ich rzecz mają być opodatkowane, to niewątpliwie mamy tu do czynienia z przejawami skrajnego ekonomizmu.

W cytowanej już rozprawie Boulding tak pisze: "Problemem społeczeństwa jest znalezienie właściwych proporcji. Nadmierna dominacja systemu przymusu [polityki], systemu rynkowego [ekonomii] czy systemu integracji [kultury] powoduje zazwyczaj rozkład życia moralnego, a nawet dezintegrację społeczeństwa". Czy nie jest to myśl, której doszukać się już można w filozofii Arystotelesa?

W Polityce Arystoteles napisał: "Wszystkim ludziom właściwy jest z natury pęd do życia we wspólnocie, a ten, kto ją zestroił, jest twórcą największych dóbr. Jak bowiem człowiek doskonale rozwinięty jest najprzedniejszym ze stworzeń, tak jest i najgorszym ze wszystkich, jeśli się wyłamie z prawa i sprawiedliwości. Najgorsza jest bowiem nieprawość uzbrojona, człowiek zaś rodzi się wyposażony w broń, jaką są jego zdolności umysłowe i moralne, które jak żadne inne mogą być niewłaściwie nadużywane. Dlatego człowiek bez poczucia moralnego jest najniegodziwszym i najdzikszym stworzeniem, najpodlejszym w pożądliwości zmysłowej i żarłoczności". Zaskakuje aktualność tych słów. Czy potrafimy im sprostać, jeśli każdej godziny i na różne sposoby, za sprawą mediów, reklamy, bodźców podprogowych, edukacji i supermarketów, jesteśmy od dziecka nakłaniani do zaspokajania dziwacznych potrzeb uznanych za podstawowe, a które z użytecznością nie mają wiele wspólnego?       

Czysty wolny rynek, podobnie jak doskonały centralny planifikator, to tylko artefakty. Wolny rynek jest zawsze jakimś rynkiem. Jeśli podrożeje chleb, to konsumenci nie przestaną kupować chleba, co najwyżej zrezygnują z mięsa i wędlin. Są kraje, w których nie jada się psów, kotów czy krów. Są ludzie, którzy nie jadają w ogóle mięsa i wędlin. Cena nie ma tu nic do rzeczy. I są kraje, Chiny do nich należą, w których przysposabia się do jedzenia wszelkiego rodzaju robactwo. Podobnie jest z ubiorem i miejscem do zamieszkania. Może nim być ulica, dworzec kolejowy, powinien nim być, tak myślimy, własny dom.

Kenneth Boulding, nazywając ekonomię systemem wymiany, nie twierdzi, że ekonomia obejmuje cały system społeczny. Ekonomia sama z siebie nie jest w stanie zapewnić więzi, które sprawią, ze zaistnieje system. Stąd polityka, którą nazywa systemem represji, jako że w trosce o ład społeczny jakieś środki represji stosowane być muszą. Lecz dopiero kultura, którą Boulding nazwał systemem integracji, zapewnia więzi, które decydują o systemie społecznym. W kulturze decydują się sprawy wartości, hierarchii wartości i - dodam od siebie - sensu życia. Można powiedzieć, że kultura w największym stopniu jest systemem komunikacji. Współczesne techniczne sposoby komunikacji, zwłaszcza Internet, mogą w tym znakomicie pomóc, ale mogą też wyjątkowo zaszkodzić. Kultura nie jest tylko tym, co techniczne. Uogólniając można powiedzieć, że kultura jest sposobem pojmowania człowieka.

Nawet najbardziej podstawowe potrzeby pożywienia, ubioru czy schronienia, ale także sprawowania władzy, są w sposób kulturowy uwarunkowane. Jeśli tak, to sprowadzanie kultury do tzw. polityki kulturalnej jest przejawem woluntaryzmu politycznego. Zauważmy jeszcze, że nie ma kultury bez ludzi kultury i nie ma ludzi kultury bez zrozumienia roli tradycji. Czy edukacja publiczna, sprowadzona do wąsko pojmowanej specjalizacji i przysposobienia zawodowego, będzie w stanie sprostać zadaniom promowania kultury i ludzi kultury w każdej dziedzinie życia i na poziomie życia codziennego? Można się obawiać, że nawet dla potrzeb czysto zawodowych nie będzie wystarczająca.

Tadeusz Kotarbiński, twórca prakseologii i etyki spolegliwego opiekuna, zalecał dyrektywę: "Coś o wszystkim i wszystko o czymś". Można odnieść wrażenie, że dzisiejszy system edukacji (nowa podstawa programowa) promuje samobójczą dyrektywę: "Coś o czymś", to wszystko. Czy głodówka w Krakowie kilku dawnych opozycjonistów jest dobrym sposobem pobudzenia wrażliwości społecznej i zaradzeniu złu? Wszędzie tam, gdzie działania są twórcze, zawsze istnieje ryzyko. Narastający protest rodziców przeciwko zamykaniu szkół tej wrażliwości społecznej na zawartość programową jeszcze wprost nie zawiera.

Władza mówi nam, że dzieci jest coraz mniej i oszczędności są niezbędne. Czy to znaczy, że mamy oszczędzać na edukacji? Czy aby nie jest tak, że właśnie edukacja, także z powodów demograficznych, powinna być na coraz wyższym poziomie?

Zarządzać zasobami finansów publicznych i oszczędzać trzeba, ale nie kosztem najbardziej cennych zasobów młodości. Równanie w dół kosztem przedmiotów ogólnorozwojowych i obywatelskich jest więcej niż nieporozumieniem. Czy to tak trudno zrozumieć? Zamykanie szkół, bo to się na dziś opłaca, jest już jawnym przestępstwem. Nadmierne obciążanie samorządów lokalnych kosztami prowadzenia szkół do tego prowadzi. A przecież właśnie szkoły mogą być matecznikiem rozwoju jakże potrzebnej kultury lokalnej.

W kulturze, która integruje w stopniu najwyższym, jest miejsce dla etyki jako pogłębionej refleksji nad dziedziną norm i wartości moralnych. Podobnie jest u Arystotelesa, dla którego etyka jest pierwszą wśród nauk praktycznych. Jeśli tej pogłębionej i liczącej się w skali społecznej refleksji etycznej zabraknie, będziemy mogli tylko marzyć o społeczeństwie obywateli.  Metoda "wytnij-wklej" nie zastąpi dobrej lektury i nie zapewni nam dobrej przyszłości.

Absolwent i doktor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Emerytowany nauczyciel akademicki dzisiejszego Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie oraz wykładowca w Wyższej Szkole Zarządzania i Bankowości w Krakowie. Filozof, etyk. Delegat Małopolski na I Krajowy Zjazd NSZZ "Solidarność" w Gdańsku w 1981 r., radny Rady Miasta Krakowa drugiej i trzeciej kadencji, członek władz Sejmiku Samorządowego Województwa Krakowskiego drugiej kadencji, członek i były przewodniczący Komitetu Obywatelskiego Miasta Krakowa, członek Kolegium Wigierskiego i innych stowarzyszeń, ale także wiceprzewodniczący Rady Fundacji Wspólnota Nadziei.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości