Leopold Zgoda Leopold Zgoda
804
BLOG

Odchodzą ostatni bohaterowie tamtych dni

Leopold Zgoda Leopold Zgoda Rozmaitości Obserwuj notkę 32

Mam tu na myśli bohaterów czasu II wojny światowej i jej skutków dla Polski. Powojenna emigracja była jednym z nich. Jakże wielu z tych, którzy walczyli o wolną Polskę i pozostali przy życiu, nie powróciło do swych rodzinnych stron, bo powrócić nie mogło. Ale dalej, wprawdzie już nie wprost z bronią w ręku, oni walczyli. Walczyli o przeżycie, o miejsce na obcej ziemi, ale także o zachowanie sensu walki zbrojnej i największych poświęceń w latach wojny, czego im odmawiano. Pozostali na emigracji, ale dlatego, że wolnej ojczyzny się nie wyrzekli. Niektórzy żyją do dziś, bywa, że w skrajnie trudnych warunkach. Najtrudniej jest tym, którzy pozostali na Wschodzie. Dzisiejszy tekst jest jakimś nawiązaniem do wcześniejszych mych wypowiedzi, zob. Bohaterowie tamtych dni.

Państwa Krystynę i Czesława Bednarczyków, właścicieli Oficyny Poetów i Malarzy, poznałem w pierwszych dniach marca 1989 r. Były to pierwsze dni mego trzymiesięcznego pobytu w Londynie, który zawdzięczam Fundacji im. Lanckorońskich.

Kiedy pojawiłem się po raz pierwszy w drukarni państwa Bednarczyków (pod przęsłem wiaduktu kolejowego linii Charling Cross i Waterloo), miałem nieodparte wrażenie, że jestem wśród osób od dawna mi znanych i bliskich. Prawdą jest, że mieliśmy wspólnych przyjaciół. Jednym z nich był prof. Tadeusz Wyrwa, "Orlik" z czasów AK na Kielecczyźnie, "partyzant z natury", jak sam mówił o sobie. Poznaliśmy się w Paryżu w 1962 r. Byłem jeszcze studentem i spędzałem wakacje we Francji na zaproszenie rodziny ze strony ojca.

Tadeusz aresztowany był przez UB i po ucieczce z więzienia w Łodzi, wraz z ojcem Józefem Wyrwą, hubalczykiem, odbitym z więzienia w Kielcach, przedostał się na Zachód. Po latach studiów i ciężkiej pracy zamieszkał w Saint Remy les Chevreuse pod Paryżem i zajął się systematycznie badaniem najnowszych dziejów Polski.  Powiedział mi, że zawsze chciał to robić. Zmarł 20 listopada ub. r. w wieku 84 lat i pochowany został na cmentarzu Montmorency pod Paryżem. Pozostały mi po Nim książki z dedykacjami i wspomnienia.

Nasze ostatnie spotkanie sprzed dwóch lat w Domu Polonii w Krakowie nie było radosne.  Byliśmy zaniepokojeni kierunkiem zachodzących zmian i to nie tylko w kraju. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, spod Wieży Ratuszowej rozlegał się potworny wrzask. Mój Gość był wyraźnie zaniepokojony. Spokojnie wyjaśniłem, że trwają przygotowania do jakiejś kolejnej imprezy. Na twarzy Tadeusza dostrzegłem ból.  Pożegnaliśmy się na rogu ul. Wiślnej i św. Anny. Chciał być sam.

Podobne wrażenie bliskości odniosłem (jak u państwa Bednarczyków), kiedy jeszcze tego samego dnia, za namową pani Krystyny, zajrzałem do pracowni Feliksa Topolskiego. To był jeden z tych dni, w których artysta przyjmował swych gości. Na takie właśnie spotkanie wtargnąłem, będąc jedynie kimś z PRL-u. Sędziwy mistrz półleżąc w otoczeniu młodych ludzi z różnych stron świata, zaprosił mnie na lampkę wina, okazał żywe zainteresowanie tym, co mam do powiedzenia, ale dopiero po obejrzeniu jego "Memoir of the Century" ("Pamiętnika", jak mówił), stałej ekspozycji malarskiej na papierze dużych formatów, która istnieje do dziś i jest utrzymywana - jak mi mówiono - z pieniędzy miejskich Londynu.

Na pytanie, co myślę o jego malarstwie, odpowiedziałem, że ekspozycja przypomina mi tytuł książki znakomitego psychiatry polskiego prof. Kazimierza Dąbrowskiego. Na te słowa Mistrz wyraźnie się zaniepokoił. Kiedy wymieniłem tytuł książki "Trud istnienia" usłyszałem westchnienie ulgi i zobaczyłem w przeoranej latami pięknej twarzy mężczyzny bystre, radosne, serdeczne oczy. Zachowałem te oczy nie tylko w pamięci, ale i na zdjęciu - portrecie, które mi podpisał.

Dlaczego to pierwsze spotkanie tak bardzo zachowałem w pamięci i jaki ma związek z tematem? Mistrz nie miał wątpliwości, że zrozumiałem jego artystyczne przesłanie, ja także wiedziałem, że stałem się - nie będąc profesjonalistą w zakresie sztuki, którą uprawiał - kimś bliskim. Można powiedzieć, że myśmy się zrozumieli i porozumieli, co do pewnych fundamentalnych dla ludzkiej egzystencji spraw.

Feliks Topolski , w odróżnieniu od państwa Bednarczyków i Tadeusza Wyrwy, nie był uchodźcą.  Wyjechał z Polski już w 1935 r. Był malarzem, rysownikiem, kronikarzem, polskim korespondentem wojennym, był świadkiem i uczestnikiem najważniejszych wydarzeń minionego stulecia. Z pierwszym konwojem brytyjskim popłynął do Archangielska, był w Moskwie, Birmie, Indiach, Chinach, spotkał się z Mahatmą Gandhim, dołączył do II Korpusu Polskiego, był przy wyzwalaniu Rzymu, był wśród uchodźców i w obozach koncentracyjnych, był na procesie w Norymberdze.  Bez mała wszystko dokumentował. Malował dla Pałacu Buckingham, z księciem Filipem był "na ty", wyjątkowo cenił go George Bernard Shaw, był członkiem Royal Academy. Wśród jego prac nie zabrakło portretów Jana Pawła II. Pozostawił też 10 przykazań, które napisał dla swych dzieci. Nie należał do jakiejkolwiek grupy artystycznej czy partii politycznej. Cenił swą niezależność.

Dla państwa Bednarczyków Feliks Topolski był niezawodnym oparciem. Pani Krystyna mówiła z niekłamanym podziwem, że wszędzie miał dojścia i wszystko przychodziło mu z łatwością. Za namową Topolskiego młodzi Bednarczykowie znaleźli się w Londynie i przy jego pomocy uzyskali pomieszczenie na pracownię w pobliżu jego pracowni. Lubił być w centrum uwagi. Potrafił patrzeć na młodych ludzi i widzieć w nich to, co mieli dopiero w sobie odkryć, aby rozwinąć. Taka to była osobowość, fascynująca i przyciągająca zarazem. Zmarł 24 sierpnia 1989 r., po trzech miesiącach od naszego ostatniego spotkania. Pozostał mi portret uśmiechniętego mężczyzny i piękne wspomnienia.

Czesław Bednarczyk urodził się w Kamieńcu Podolskim w 1912 r. Studiował ogrodnictwo na SGGW w Warszawie, brał udział w kampanii wrześniowej, internowany w ZSSR ewakuował się z armią gen. Andersa do Iranu, brał udział w stopniu majora w kampanii włoskiej. Tam we Włoszech poznał panią Krystynę. Można powiedzieć, ze była to piękna i wierna miłość od pierwszego wejrzenia. Pani Krystyna wspomina: "U nas nie było konfliktów, bo mój mąż był mądry, poddawał się, szczęśliwy, że za mną podąża". Mam przed oczyma jego postać w ogrodzie, krzątającą się panią Krystynę, gości - powstańców Warszawy... To było wyjątkowe piękne przyjęcie. Zachowałem także w pamięci jego twarz i słowa wypowiedziane w Bibliotece Jagiellońskiej podczas wystawy dorobku Oficyny. Powiedział, że wprawdzie nie było mu dane być studentem Uniwersytetu Jagiellońskiego, to przynajmniej jest jego gościem. Pan Czesław zmarł 12 czerwca 1994 r.

Pani Krystyna urodziła się w 1923 r. w Warszawie. Pisała wiersze, studiowała malarstwo, była w szeregach AK, brała udział w Powstaniu Warszawskim. W 1945 r., jako kurier, została wysłana do Włoch, do dowództwa 2 Korpusu Polskiego. Wtedy właśnie, w małym włoskim miasteczku, poznała przyszłego męża. Państwo Bednarczykowie prowadzili Oficynę Poetów i Malarzy od 1954 r. przez 40 lat. Wszystkiego, co konieczne w tej pracy, musieli się nauczyć. Wydali około tysiąca książek w języku angielskim i polskim, w tym niskonakładowe pozycje bibliofilskie. Z powodzeniem wiązali kunszt literacki z wrażliwością plastyczną. W latach 1966-80 wydawali ilustrowany kwartalnik "Oficyna Poetów", łącząc krajowe i emigracyjne środowisko polskie. Wychodzili z założenia, że literatura polska jest jedna. Przez kilka lat wydawali słynne "Chronicle" Feliksa Topolskiego. Przyjaciółmi pozostali do końca. Byli poza jakąkolwiek cenzurą. Podobnie jak Tadeusz Wyrwa umieli zadbać o niezależność. Myślę, że umiłowanie wolności, a także piękna, dobra i prawdy, które wolności nadają głębszy sens, łączyło ich najbardziej.

Zajrzałem do jednego z tomików wierszy pana Czesława "Rosocha" i wybrałem ostatni wiersz, aby zacytować:

 

          KIEDY ODEJDĘ

           Założyłem tylko ogród.

          Pochylam się teraz nad kwiatem,

          co na pełnych żaglach płatków przypłynął tej nocy,

 

          i słucham biblioteki ptaków

           zgromadzonej przez drzewa.

           Kiedy odejdę pozostanie pamnik mojej stopy w trawie

          I w najbarwniejszym zakątku mego ogrodu

           Mój pochylony cień. 

    

Zaskakuje i daje do myślenia neologizm "pamnik". Nie sądzę, aby to był błąd. Umiłowanie ogrodu, przyrody, urody świata już mniej zaskakują. Można cierpieć, walczyć, ryzykować życiem, można zarazem tworzyć, budować i cieszyć się życiem, które jeszcze jest.  Myślę, ze najbardziej boli ofiara zmarnowana. Trzeba wielkiego wysiłku, aby jeszcze za życia zmartwychwstać, aby odbudować jej sens.                      

Po śmierci męża, pani Krystyna starała się przenieść zbiory i drukarnię, niewątpliwie dużej wartości muzealnej, do Krakowa. Byłem przy tym. Niestety, Kraków, który nazywamy stolicą polskiej pamięci, nie znalazł miejsca dla tych unikalnych zbiorów.

Pani Krystyna zmarła 29 kwietnia tego roku. Bardzo mi żal, że nie utrzymywałem z nią dalszych kontaktów.  Była osobą wyjątkowej dzielności i wytrwałości. Oni wszyscy tacy byli. Taki był mój polski Londyn.

Absolwent i doktor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Emerytowany nauczyciel akademicki dzisiejszego Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie oraz wykładowca w Wyższej Szkole Zarządzania i Bankowości w Krakowie. Filozof, etyk. Delegat Małopolski na I Krajowy Zjazd NSZZ "Solidarność" w Gdańsku w 1981 r., radny Rady Miasta Krakowa drugiej i trzeciej kadencji, członek władz Sejmiku Samorządowego Województwa Krakowskiego drugiej kadencji, członek i były przewodniczący Komitetu Obywatelskiego Miasta Krakowa, członek Kolegium Wigierskiego i innych stowarzyszeń, ale także wiceprzewodniczący Rady Fundacji Wspólnota Nadziei.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości